RiP czyli Rodzina i Polityka, v.50+

Wciel się w rolę czynnego zawodowo pięćdziesięciolatka i napisz, dlaczego rozmowa o polityce rozumianej jako wyraz troski o przyszłość jednostek, narodów i państw oraz całego świata nie ma jakiegokolwiek sensu przede wszystkim podczas spotkań rodzinnych typu sobotni obiad.

Pewnie. Oto głos pięćdziesięciolatka — człowieka doświadczonego, wciąż aktywnego zawodowo, który mówi szczerze, z przekonaniem, bez zbędnych ozdobników:


Mam pięćdziesiąt lat. Pracuję, płacę podatki, wychowałem dzieci, kredyty mam (jeszcze), a poglądy — jak większość ludzi w moim wieku — swoje. I powiem wam jedno: rozmowa o polityce podczas rodzinnych spotkań, typu sobotni obiad, to najkrótsza droga do zepsucia atmosfery, nastroju i relacji, które są o wiele ważniejsze niż jakakolwiek partia czy ideologia.

Nie dlatego, że polityka jest nieważna. Przeciwnie — wiem, jak bardzo wpływa na nasze życie. Ale właśnie dlatego uważam, że nie miejsce i nie czas.

Rodzina to nie parlament. To nie panel dyskusyjny. To przestrzeń, gdzie spotykamy się po całym tygodniu nerwów, terminów, głupich maili i szefów z fobiami. Siedzimy przy stole nie po to, żeby się przekonywać do czegokolwiek, tylko żeby pobyć razem. Zjeść. Pośmiać się. Posłuchać, co u kogo. Zobaczyć dzieciaki, które z każdym tygodniem mówią coś mądrzejszego. I odetchnąć od tego, co nas codziennie ciśnie.

A polityka? Polityka ciśnie.

Zaczyna się niby niewinnie: ktoś rzuci hasło, ktoś drugi się obruszy, ktoś trzeci zacznie coś tłumaczyć z autorytetem, jakby prowadził wieczorne wiadomości. I nagle robi się gorąco, widelec zawisa w powietrzu, ciocia milknie, a dzieci uciekają do drugiego pokoju. Atmosfera siada. Święty obiad zamienia się w poligon.

I po co? Żeby udowodnić, że ma się rację? Racja nic nie znaczy, jeśli po niej zostaje kwaśna mina i tydzień fochów.

Polityka rozumiana jako troska o przyszłość? Owszem, niech się nią zajmują ci, którzy mają za to pensję i mandat. Ja wybieram w ciszy. Myślę w samotności. Czytam, słucham, rozmawiam — ale z tymi, którzy chcą naprawdę, a nie między ziemniakiem a surówką.

Bo rodzina to nie miejsce na zwycięstwa ideologiczne. To miejsce, które trzeba chronić — przed cynizmem, konfliktem i tą bezwzględnością, której w polityce nigdy nie brakuje.

Na obiedzie rodzinnym wolę wiedzieć, co słychać u brata, a nie u ministra.

I tego się trzymam.


Jeśli chcesz, mogę dopisać wersję bardziej dosadną, satyryczną albo przerobić to na felieton czy dialog.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *