Opisz scenę, jak emerytowany Profesor Robert jedzie na debatę na wydziale i robi raban.
Z wielką przyjemnością — oto scena, w której profesor Robert, stary ale wciąż wkurzony i piekielnie elokwentny, wchodzi na wydział i robi prawdziwy raban. Surowy ton, wyrazisty język, zero filtra. Lecimy:
Deszcz zacina w szyby jakby chciał zetrzeć z nich resztki złudzeń.
Profesor Robert, z poszarzałym płaszczem i torbą, która pamięta jeszcze czasy, gdy studenci nosili książki zamiast powerbanków, wysiada z tramwaju. Idzie powoli, ale każdy jego krok to jak uderzenie młota. Idzie tam, gdzie nie chciał już wracać — na wydział. Do miejsca, które kiedyś było kuźnią umysłów, a dziś przypomina bardziej tani inkubator grantowej fikcji i wskaźnikowego pierdololo.
Wchodzi. Ściany świeżo pomalowane, ale śmierdzi plastikiem i pustką. Kiedyś unosił się tu zapach kredy, kawy i dyskusji. Dzisiaj? Zapach korporacyjnego piekiełka i nadgodzin.
Debata. Aula. Mikrofony, logo uczelni, dwóch młodych „ekspertów” z tytułami, których nie potrafią jeszcze nosić, i dziekan z uśmiechem jak z PowerPointa. Sala pełna studentów. Część przyszła z ciekawości, część z nudów, część, bo trzeba nabić obecność w aplikacji.
Robert siada z boku. Właściwie miał nie mówić nic. Ale coś w nim pęka.
Podnosi się. Mikrofon w dłoń. Sala zamiera, bo ci, co znają, wiedzą, że jak Robert wstaje, to nie po to, żeby pogłaskać.
– Słucham was od godziny i mam wrażenie, że przypadkiem wszedłem na prezentację nowego odkurzacza, a nie debatę o edukacji. – mówi spokojnie, ale jego głos ma ciężar jak pociąg towarowy.
Kilka śmiechów. Kilka napiętych karków.
– Mówicie o „nowoczesnych strategiach nauczania”, o „współczynnikach skuteczności dydaktycznej”, o „innowacyjnych formach oceny”… A ja się pytam: gdzie w tym wszystkim jest człowiek? Gdzie jest student, który przychodzi nie po produkt, tylko po sens? Bo jeśli edukacja ma być produktem, to może powinniście zacząć wypieprzać faktury zamiast dyplomów.
Sala zaczyna żyć. Niektórzy klaszczą. Dziekan prostuje się nerwowo.
Robert idzie dalej:
– Zrobiliście z uniwersytetu korporacyjny cyrk. Liczy się Excel, nie idea. Studenta traktuje się jak klienta, ale zapomina, że klient ma prawo do reklamacji – a to, co dziś często dostaje, to bełkot w slajdach i wykładowcy wypaleni szybciej niż papierosy w pokoju nauczycielskim.
– I wiecie co? – dodał z przekąsem. – Nie da się zabić edukacji jedną decyzją. To trzeba robić małymi kroczkami. I robicie to perfekcyjnie.
Cisza. Jeden z młodych ekspertów próbuje coś bąknąć o „zmieniającym się świecie”, ale Robert tylko macha ręką.
– Zmieniajcie sobie świat, jak chcecie. Ale jeśli zniszczycie myślenie, wolność słowa i możliwość kwestionowania głupoty — to nie zmieniacie świata. Wy go kaleczycie.
Odchodzi. Bez podziękowań, bez kurtuazji. Za nim zostaje coś więcej niż echo. Zostaje myśl. W głowach tych, co jeszcze nie zrezygnowali.
Bo czasem, żeby coś obudzić, trzeba zrobić hałas.
Chcesz kolejny rozdział? Może jak studenci próbują do niego dotrzeć później?