Finlandia to kraj niesamowicie egalitarny. Nie ma tam niesamowitych różnic w zarobkach. Egalitaryzm panuje także w edukacji, która stoi tam na bardzo wysokim poziomie. Różnica w wynikach pomiędzy najlepszymi a najgorszymi nie jest tak katastrofalnie duża jak u nas. Od lat Finowie stosują mechanizmy learning analytics, które pozwalają na błyskawiczne poprawianie i usprawnianie słabych punktów systemu. Poza tym uczący się mają mocne wsparcie podczas tego procesu. Zupełnie inaczej niż u nas, gdzie koncentrujemy się na nauczaniu. O tym że teaching i learning to zupełnie dwie różne sprawy mówiłem i pisałem przez rok…
Miałem w piątek już po konferencji trzygodzinną rozmowę na temat kształcenia na poziomie wyższym, czyli na uczelniach technicznych. Wszędzie jest podobnie – nam się tylko wydaje, że trawa u sąsiada jest bardziej zielona. W Finlandii jak wszędzie jest widoczny odwrót od studiów technicznych. Ale dalej są zasadnicze różnice. U nas świętością jest podział roku akademickiego na dwa semestry po 15 tygodni. Na pewno jest to zapisane w statucie uczelni, być może także w prawie o szkolnictwie wyższym. Ten sztywny podział rodzi znane wszystkim doskonale problemy. Ja to obserwuję na pierwszym semestrze. W styczniu jest masakra. Codzienne kolokwia, często kilka dziennie i co więcej z materiału z połowy semestru. Jak to rozwiązali Finowie?
Rok akademicki nie dzieli się na two semesters ale na four periods, każdy składający się z 9 tygodni. Tak jest na University of Tampere, czy w całej Finlandia nie wiem. Wiem, że tak jest w Tampere. Jest osiem tygodni zajęć a potem w dziewiątym mini sesja. Na pewno w takim 8 tygodniowym przepraszam za określenie okresie będzie o połowę mniej przedmiotów czyli dwa razy mniejsze spiętrzenie kolokwiów i egzaminów! Wiem, podniesie się krzyk, że potrzeba czasu na ułożenie się wszystkiego. Odpowiadam tak – to co, należy zanegować celowość i sensowność wszystkich tygodniowych kursów i szkoleń. Jest tam na przykład pięć dni po sześć godzin. To co, trzeba piętnaście tygodni po dwie godziny? Wiem, wiem… U nas to niewykonalne, bo świętości w postaci semestru o długości 15 tygodni.