Wiele osób powie, że marudzę, że zryło mi beret. Może. Ale ten problem sygnalizuje wiele osób. Oczywiście jak rozmawiamy przez telefon nie widzimy twarzy rozmówcy. Do tego już wszyscy przyzwyczaili się. Ale na zajęciach widzimy twarze studentów i uczniów! Problem powstaje w sytuacji zdalnej edukacji, no bo kamerę można włączyć lub nie. Zanim opiszę sprawę kamyczek do naszego własnego ogródka tak zwanych nauczycieli akademickich. Uczestniczyłem w zdalnej obronie doktoratu. Były chwile, że widoczne było jedynie pięć osób: doktorant, przewodniczący, recenzenci i ja, szary członek komisji. Poruszyłem potem ten problem, ale było bez echa. Puszczę więc w tym towarzystwie głośnego bąka. Wczoraj podczas obrad rady wydziału były chwile, gdy były włączone tylko dwie kamery – Pana Dziekana i moja. Oczywiście to ja głosiłem tezę, że jak coś jest nie tak z transmisją to trzeba wyłączyć kamerę – przekaz wideo wymaga przesyłania dużej ilości danych. Ale niezmiennie stoję na stanowisku, że jeśli to jest możliwe kamery powinny być włączone. Uczestnictwo w posiedzeniu rady to część naszej pracy! Jeśli okaże się, że Teams „pada” przy kilku włączonych kamerach należy to głośno powiedzieć! To tak, jakby urywała się winda po wejściu ludzi. Być może trzeba będzie poszukać innego, lepszego narzędzia.
Piszę o tym w kontekście pytania, jakie zadałem oficjalnie władzom wydziału. Chodziło mi o odgórnie narzucony obowiązek włączania kamer przez studentów w czasie trwania zajęć. Uzyskana odpowiedź, że mogę sobie taki punkt wpisać, nie zadowala mnie. Po 42 latach pracy dosyć dobrze orientuję się w tym, co mogę a czego nie mogę. Chodziło mi o tak zwane regulacje instytucjonalne. Jest ich bardzo bardzo dużo, więc jeszcze jedna by chyba nikomu nie zaszkodziła. Po wczorajszej radzie odnoszę nieodparte wrażenie, że skoro tylko 5% osób włącza kamerę to jest to tylko mój jednostkowy problem. Widać tak zwanej zdrowej większości jest to nawet może na rękę, że niczego nie widzą i nie słyszą. Może jest to po prostu kalka z rzeczywistości, gdzie na wykłady nikt nie chodzi bo po co… Pójdźmy dalej – może prowadzący zajęcia też ma tak dla równowagi wyłączoną kamerę.
Przeczytałem wiadomość z Gdańska. Nieobecność za brak kamerek. Pewnikiem znowu usłyszę uwagę – jak się nie podoba to sio do Gdańska. Szkoda, że u nas nie może być jeśli już nie normalnie to choćby normalniej. Powstała Komisja ds. Dydaktyki i Jakości Kształcenia. No to wniosę sprawę pod obrady… Może Samorząd znowu dokona bohaterskiego aktu… „negatywnego uzgodnienia”? Włączona kamera to bowiem atak na studencką wolność, samorządność, niezależność i jeszcze kilka innych imponderabiliów.