Wujek Google jest niezawodny! Wie o mnie więcej niż ja sam? Wczoraj podpowiedział mi lekturę tekstu o tym, jak Studenci narzekają na zdalną nauki i… wykładowców. Dla wielu z nich to co się dzieje to wstyd i kpina. U nas też była ankieta pracownicza, którą pracowicie wypełniłem. Jeśli ankieta studencka jest taka, jak to było prezentowane na Radzie Wydziału to nie jest dobrze, bo trzy pytania to za mało, szczególnie gdy jedna z odpowiedzi na dwa pierwsze jest kuriozalna: nie dotyczy, ponieważ te zajęcia nie były zdalnie prowadzone lub nie uczestniczyłem w nich. Przecież to są dwie zupełnie rożne przyczyny, sytuacje. Zajęcia nie były prowadzone zdalnie to jedna sytuacja. Zajęcia są prowadzone zdalnie, ale student w nich nie uczestniczy to druga sytuacja. Nie można uczestniczyć w zajęciach, których nie ma, to porażająca oczywista oczywistość! A jeśli student nie uczestniczy w zajęciach zdalnych to warto zadać pytanie dlaczego.
Podsumowując ten wpis stwierdzam, że pomysł Informatora Edukacyjnego jest słuszny. Trzeba coś zrobić, żeby nie było kwiatków jak z przytoczonego artykułu. A to coś jest proste do zdefiniowania. Trzeba zdefiniować pewne możliwie ogólne minima, rekomendacje, standardy a nie poszczać wszystkiego na żywioł. Dlaczego? Przysłowiowa łyżka dziegciu potrafi zepsuć beczkę miodu. Wystarczy kilka przedmiotów zasługujących na opinię wstyd i kpina i będzie po herbacie i ptakach. Ale te standardy to już kwestia centrali i centralki czyli wydziału. Regulamin studiów dokładnie określa co i jak. Regulamin zaliczania przedmiotu musi to realizować i kropka. No to może ktoś mądry i odważny sformułuje co i jak ma być w tym mitycznym „zdalnym prowadzeniu zajęć”?