Pan życia i śmierci to tytuł znanego filmu sensacyjnego. Każdy z nas staje w sytuacji, gdy to od nas zależy los innych. Wszyscy, którzy mnie znają wiedzą, że z całej „dydaktyki” najbardziej nie lubię wystawiania ocen. Bo wtedy życie stawia mnie w roli „pana życia i śmierci”. Od braku zaliczenia może zależeć czyjś los, co oczywiście nie oznacza dla mnie, że powinienem zaliczać wszystkim jak leci. Są też tacy, którzy uwielbiają pełnić rolę „pana życia i śmierci”. Cóż, są różne upodobania. Mnie nie rajcuje i nie podnieca świadomość tego, że ode mnie może zależeć los drugiego człowieka.
Nasza ukochana psica Sara od ponad roku miała zdiagnozowanego raka kości czaszki. Od trzech miesięcy guz rósł w zastraszającym tempie. Sara była zawsze dzielną wojowniczką. Przyszła do nas „z lasu”, poraniona, wychudzona, nieufna. Przez długi czas nie dała się nawet pogłaskać. Przez jedenaście lat przeszła jednak wspaniałą metamorfozę i stała się naszym najdroższym kanapowym pieszczochem. Pies nie powie, że go boli. Pies zamyka się w swoim bólu. To my mieliśmy robić za „pana życia i śmierci”. To my mieliśmy ocenić, czy cierpienie Sary jest już tak nieznośne, że nadszedł dla niej czas odejścia. I wczoraj musiałem być tym cholernym twardym „panem życia i śmierci”, który wyzwala od ziemskiego bólu i cierpienia. To piękne, że w tych chorym od nienawiści i żądzy władzy świecie są ludzie, którzy pomagają w takich sytuacjach – wspaniali lekarze z przychodni Miś w Wołominie i twórcy Doliny Spokoju – pierwszego warszawskiego krematorium zwierząt domowych. Bo zgodnie z prawem naszych „przyjaciół mniejszych” po śmierci poddaje się utylizacji jak wszystkie odpady. Pamiętajmy wszyscy, mali, duzi, wielcy, członkowie przeróżnych ciał, organów, kolegiów i komisji – wobec śmierci jesteśmy przeraźliwie bezbronni i równi. Różnice mogą wystąpić po śmierci jedynie w długości napisu na nagrobku. Ja chciałbym zasłużyć na taki krótki – tu leży dobry i przyzwoity człowiek.