Informator Edukacyjny (21)
1 maja 2021
Ballada o pensum.
W czasach mojej młodości, którą spędziłem w najweselszym baraku środkowo wschodniej Europy ludzie ratowali swoją równowagę psychiczną dowcipami. Jeden z tych archaicznych sucharów zawsze kojarzy mi się ze słowem ballada. Jest ogłoszenie – w kinie będzie wyświetlany pornograficzny film szwedzki baba na żołnierzu. Jak to bywa ktoś wszystko przekręcił. Nie pornograficzny tylko panoramiczny, nie szwedzki tylko radziecki, nie baba na żołnierzu tylko ballada o żołnierzu. Tytuł tego punktu jest prawidłowy – tak, to jest ballada o pensum. Wracam do tematu, gdyż tak delikatnie, zgrubnie oszacowałem dodatkowe godziny spędzane podczas realizacji pensum na sprawdzaniu prac. Realizacja pensum odbywa się przez tablico-godziny, dziś Teamso-godziny. Najwyższy i ostateczny czas to zmienić!
Pensum jako protoplasta punktozy i slotozy
Pensum istniało „od zawsze” czyli od kiedy pamiętam, a pamiętam rzeczywistość uczelnianą od 1978 roku. Było więc i za komuny, jest także w wolnej Polsce. Pamiętam, jak na konferencji w 2005 roku razem z Panem Profesorem Turskim dworowaliśmy sobie z ówczesnej ustawy. Minęło prawie piętnaście lat, mamy Konstytucję dla Nauki i zapis, który budzi mój pusty śmiech. Słowo pensum zastąpiono pojęciem „roczny wymiar zajęć dydaktycznych” a w pakiecie zdefiniowano dodatkowo co to jest „godzina dydaktyczna”.
Art. 127.1 Nauczyciela akademickiego obowiązuje system zadaniowego czasu pracy.
2. Roczny wymiar zajęć dydaktycznych wynosi […] przy czym 1 godzina dydaktyczna wynosi 45 minut.
Pozostaje oczywiście pytanie co to są zajęcia dydaktyczne – to jest coś, co się prowadzi… Tak więc nagrywanie filmów dla studentów to nie są zajęcia dydaktyczne! To jest społeczna działalność rozrywkowa…
Jestem dumny, że kiedyś byłem pracownikiem naukowo-dydaktycznym. I bynajmniej nie martwię się tym, że nie jestem pracownikiem badawczo-dydaktycznym, którego zadaniem jest zdobywanie punktów i wypełnianie slotów a nie praca naukowa! Nie muszę już też realizować pensum – zamiast tego w ramach systemu zadaniowego czasu pracy realizuję roczny wymiar zajęć dydaktycznych.
Tyle wyzłośliwiana się nad mityczną Ustawą 2.0. Czas na smutną refleksje – nie będzie kształcenia hybrydowego, czyli blended learning, dopóki nie znajdzie się ktoś odważny, kto skończy z „rocznym wymiarem zajęć dydaktycznych”. Blended learning pasuje do tego jak wół do karety!
Magia rozporządzenia
Rozporządzenie ministerstwa nakazuje dyrektorom szkół dokonać edukacyjnej rewolucji w weekend. Można się spodziewać, że na uczelniach we wrześniu będzie podobnie. Rektorzy dostana polecenie i przekażą do realizacji do Dziekanów. Cała zabawa polega na tym, żeby się nie obudzić z ręką w nocniku.
Nauczanie hybrydowe – zgodnie z nowelą – ma polegać na tym, że nie więcej niż 50 proc. uczniów ma realizować zajęcia w szkole, a co najmniej 50 proc. uczniów ma realizować zajęcia z wykorzystaniem metod i technik kształcenia na odległość. Wskazano, że zadaniem dyrektora szkoły podstawowej będzie takie ustalenie harmonogramu prowadzenia zajęć zdalnie i w budynku szkoły, biorąc pod uwagę, w miarę możliwości, równomierne i naprzemienne realizowanie tych zajęć przez każdego ucznia.
Zaczynają się schody
Najmniej problemów będzie chyba z wykładami. Jesteśmy już przyzwyczajeni do ich zdalnej formy. Tu jednak zaczynają się schody logistyczne i organizacyjne. Średnio rozsądne choć być może najprostsze jest planowanie dni tylko wykładowych i tylko ćwiczeniowych. Przyznaję szczerze, że ułożenie planu zajęć hybrydowych jest olbrzymim wyzwaniem. Na razie przyjmijmy, że wszystkie wykłady będą zdalnie a wszystkie laboratoria stacjonarnie. Oczywiście wykładów jest więcej niż laboratoriów, ale przyjmijmy, że zajęcia poza wykładami i laboratoriami będą w połowie online a w połowie stacjonarne. Nie będę nawet próbował kogokolwiek uszczęśliwiać na siłę – każdy powinien sam określić, które zajęcia będą zdalne a które stacjonarne. Ja uważam, że stacjonarne powinny być sprawdziany, czyli zajęcia 4, 8, 14 i 15. Warto stacjonarnie wystartować, czyli zajęcia 1 i być może najlepiej zajęcia przed sprawdzianami, czyli 7 i 13 co daje razem siedem zajęć stacjonarnych i osiem zdalnych. Wszystko będzie super pod jednym warunkiem – inne przedmioty będą planowały zajęcia w innych terminach. Bo jeśli terminy zajęć stacjonarnych będą się pokrywały będzie kaszana – w niektórych tygodniach 100% frekwencji (na bank w ostatnich dwóch), w niektórych zero. W tym miejscu pojawia się postulat wykonania stosownej kwerendy, szczególnie na najbardziej liczebnych młodszych latach studiów pierwszego stopnia. Można oczywiście wyobrazić sobie powrót do słynnego systemu nakazowo-rozdzielczego i odgórne przydzielanie… slotów zajęciowych, ale to tylko moje specyficzne poczucie humoru i ponury żart. Czy istnieje więc jakiekolwiek racjonalne rozwiązanie tego problemu?
Trudne alternatywy
Czy ten problem spiętrzenia zajęć stacjonarnych ma jakieś inne rozwiązanie poza administracyjnym? Myślę na gorąco i „głośno” czyli pisząc. Jedynym racjonalnym sposobem wydaje się elastyczne rozłożenie zajęć podczas 15 tygodni semestru. „Małe” przedmioty, czyli te realizowane przez 30 godzin mogłyby być realizowane przez 10 a nie 15 tygodni, czyli przez trzy godziny w tygodniu. Mam świadomość, że w takiej sytuacji niestety pojawi się zwiększona liczba godzin w środkowej części semestru, ale… Skoro zaczynamy uelastyczniać to w środkowych pięciu tygodniach można nieco zmniejszyć liczbę godzin zajęć w „dużych” przedmiotach. Ktoś powie chaos, ale świat się wyłonił z chaosu. Na moje oko tego typu elastyczne podejście jest jedynym możliwym wyjściem z sytuacji. Przypominam – zakładam, że na wydziale będzie mogło przebywać w tym samym czasie co najwyżej 50% studentów!
Zadania na dziś
Po pierwsze (primo) należy podjąć oczywiście polityczną decyzję, czy idziemy w zaparte i udajemy, że koronawirus jest już od roku w odwrocie i że po prostu nic się nie stało, czy też może jednak próbujemy z wyprzedzeniem, czysto „teoretycznie” stawić czoła w wyzwaniu.
Po drugie (primo) jeśli odpowiedź na pierwsze pytanie jest pozytywna i twierdząca należy przeprowadzić stosowną kwerendę uwzględniającą dwa warianty zajęć – tradycyjny i ten ze skróconymi do 10 tygodni zajęciami z „małych” przedmiotów.
Po trzecie (primo) mając niezbędne dane trzeba wykonać symulację, czyli stosowne przymiarki do planu.
Mam świadomość, że zamiana trybu 2 godziny przez 15 tygodni na 3 godziny przez 10 tygodni w wielu przypadkach nieco skomplikuje realizację programu, ale nikt nie obiecywał, że będzie lekko, łatwo i przyjemnie.
Oczywiście można sobie wyobrazić „politykę kontynuacji” czyli pójście po linii najmniejszego oporu. Trzymamy się planu zajęć dokładnie takiego jaki znamy od lat. Jedyna zmiana dotyczy tego, że na przykład semestr 1 i 7 są „zdalne” w tygodnie parzyste a 3 i 5 w nieparzyste. Zajęcia prowadzimy tak jak od dziesięcioleci – jedyna różnica polega na tym, że raz robimy to przy tablicy a raz przy ekranie. Jest to najprostsze i najgorsze z możliwych rozwiązań. Odnoszę jednak nieodparte wrażenie, że to rozwiązanie zaistnieje od października. Pogrzebiemy tym samym szansę na głęboką reformę systemu kształcenia, którą daje nam pandemia. Ale nie ja jestem decydentem…
Dwie pokusy
Stoimy więc przed dwoma pokusami. Pierwsza to coś zmienić prawie nic nie zmieniając, bo się nie da. To wariant, w którym dwa dni, na przykład wtorek i czwartek są wykładowe a w pozostałe dni są ćwiczenia, które… naprzemiennie są stacjonarne i zdalne. Sprawdziany będą wypadały losowo albo w tygodniu zdalnym albo stacjonarnym. Jedyna różnica merytoryczna jest taka – tygodnie zdalne są przed ekranami w domu, tygodnie stacjonarne przed ekranami w salach na wydziale. Proste do zrealizowania tylko totalnie bez sensu. Być może większość uczelni tak zrobi, ale jeśli będą odważni, którzy nie pójdą po linii najmniejszego oporu to oni na starcie będą mieli „przewagę konkurencyjna”. Druga pokusa to olbrzymi wysiłek wprowadzenie prawdziwych zajęć hybrydowych zgodnych z pomysłem blended learning. Realizacja tej pokusy wymaga pokonania trzech trudności. Pierwsza trudność to zredefiniowanie sposobu prowadzenia zajęć i rozkładu treści. ustalenie harmonogramu prowadzenia takich zajęć. Druga związana jest ze stworzeniem planu zajęć, zupełnie innego niż te tworzone dotychczas. Ostatnia trudność, czyli dodatkowa praca związana jest z koniecznością przygotowania specjalnych materiałów do potrzeb blended learning.
R. Robert Gajewski