Egzamin dyplomowy raz jeszcze…

Zdania nie zmieniam – egzamin dyplomowy nie powinien być „polowaniem z nagonką” na luki w edukacji magistra czy też inżyniera lądowego. Ale po czterech czy też pięciu latach mamy prawo i obowiązek zadawać „podstawowe” pytania. Bardzo ważnym obszarem tych „dociekań” jest mechanika. Na samych studiach pierwszego stopnia jest 375 godzin zajęć z szeroko rozumianej mechaniki. I właśnie o rozumienie mi chodzi a nie o szczegóły typu plan przemieszczeń dla ramy o prętach nieortogonalnych.

Sądzę, że każdy inżynier powinien rozumieć, że wszystko co rozwiązujemy to są modele, najczęściej modele matematyczne. A jak już mówimy o modelach matematycznych to znowu nie oczekuję żadnego skomplikowanego wyprowadzenia, ale rozumienia i zrozumienia tego, jak się takie modele buduje i rozwiązuje. W tym budowaniu na prawdę nie jest moim zdaniem żadną przesadą pytanie o trzy grupy związków między wielkościami opisujemy dany problem inzynierski.

Czy na prawdę nie można zahaczyć o diagramy Tontiego po 375 godzinach zajęć? Są związki geometryczne łączące odkształcenia i przemieszczenia. Przemieszczenie to chyba szkoła podstawowa… Odkształcenie… Po 375 godzinach zajęć chyba można. Koniec rozciąganego pręta pod wpływem siły przemieścił się. W pręcie „powstały”, „zaistniały” odkształcenia. Odkształcenia są pochodnymi przemieszczeń. Wiem, to straszne… Ale brniemy dalej – to już poziom doktoratu? Jak są odkształcenia to są Na, na, na… Naprężenia. Brawo. A naprężenia i odkształcenia wiążą tak zwane związki konstytutywne. No a na koniec są równania równowagi… Podobnie jest dla przewodzenia ciepła, który to przepływ ćwiczę na metodach obliczeniowych. Dla koneserów artykuł: The Role of Tonti Diagrams.

Całkiem inny kraj…

Nie mogę się jeszcze przyzwyczaić
Do obrazków które z kina znam
W głowie gdzieś nie mogę się przestawić
Że to jest już całkiem inny kraj

Te słowa pochodzą z płyty Jestem wydanej w 1994 roku, pięć lat po „przemianach”. Powtarzam je sześć lat od nastania „dobrej zmiany”, bo historia się powtarza. Dojna zmiana jak to mówią niektórzy dotyka także mnie, ale oczywiście w specyficzny sposób. To nie ja doję, to ja jestem dojony. Oczywiście jestem dojony, bo daję się doić róznym dójkom i dójom w imię tak zwanego wyższego wspólnego interesu, który dojarzom powiewa na dalekim miejscu po przecinku. Gdy w 1993 byłem w Delft napisałem o tym, że życie jest prostacko proste – albo ty albo ciebie. Dziś głoszę lajtową wersję – albo doisz albo zostaniesz wydojony!

Jestem przeciwny rozdawnictwu. Szczególnie rozdawnictwu dedykowanemu określonym osobom w celu uzyskania konkretnego efektu. Po drugiej stronie medalu jest konkursomania. Podobno uczelnia ma być i działać jak korporacja. Podobno, bo… Który to CEO (dyrektor generalny/zarządzający, prezes zarządu, szef, najważniejsza osoba, ktoś na samym szczycie pracowniczej hierarchii) jeśli ma jakąkolwiek wizję rozwoju urządza konkursy na wszystko, a nie stwierdza – ma być zrobione to a to. Chyba, że potrzebuje przykrywki, ochrony. Taki „budżetowy decydent” będzie mógł potem powiedzieć – to nie ja, to komisja konkursowa.

Pewnikiem na wydziale i uczelni panuje powszechne przekonanie, że jestem takim popaprańcem, że wszystko zrobię i tak bez pieniędzy, za darmo. No bo daję się od lat doić… Pisze o tym w kontekście kolejnego „konkursu piękności”, który jak zwykle przegram, bo po prostu nie jestem specjalistą od pisania wniosków różnego rodzaju. Powiem jedno – dość mam już publicznych występów i aplauzów, które nijak się nie przekładają na moją sytuację. Tak, to jest całkiem inny kraj, jest to kraj z coraz bardziej mi obcymi zasadami i regułami gry a w zasadzie „gierek”…